Archiwum

Recenzja albumu Foo Fighters "The Colour And The Shape"

1. Doll
2. Monkey Wrench
3. Hey, Johnny Park!
4. My Poor Brain
5. Wind Up
6. Up In Arms
7. My Hero
8. See You
9. Enough Space
10. February Stars
11. Everlong
12. Walking After You
13. New Way Home

Założony przez dawnego perkusistę kultowej Nirvany zespół Foo Fighters rozpoczął swoją działalność w 1994 roku i do dnia dzisiejszego wydał osiem studyjnych albumów, zgarniając za nie w sumie aż jedenaście statuetek Grammy. Niemalże każde z wydawnictw grupy spotykało się z życzliwym przyjęciem ze strony słuchaczy, ale również powodowało wiele słów dyskusji. Niedawno swoją premierę miała najnowsza płyta Dave'a Grohla i spółki, jednak to nie o niej będzie dzisiejszy tekst, a o drugim longplayu tej formacji.

Muzyczna strona "The Colour And The Shape" to w większości zdecydowane szarpanie za struny połączone z eksploatacją mocnego, charakternego wokalu. Mamy tutaj do czynienia z alternatywnym rokiem okraszonym grunge'owym brzmieniem i z wieloma klimatycznymi utworami, obok których ciężko przejść obojętnie. Wyrazistość to coś, co charakteryzuje drugi album Foo Fighters i myślę, że fani Nirvany z pewnością się tym krążkiem zadowolą. Są tutaj również fragmenty spokojne i akustyczne, lecz nawet w balladach zakosztujemy odrobiny (albo i więcej niż odrobiny) ekspresji. W moim odczuciu kawałki o szybszym tempie stanowią o sile albumu i są jego największym atutem, ale nie zmienia to faktu, że typowe pościelówy prezentują gorszy poziom. Na nie również warto zwrócić uwagę.


Całość otwiera trwający zaledwie nieco ponad minutę utwór "Doll", którego minimalistyczny podkład urzeka i wywołuje w słuchaczu ciekawość. Nie wiadomo, co wydarzy się za chwilę. Jednak w kolejnym "Monkey Wrench" robi się już dużo bardziej dynamicznie i gitarowo. To po prostu wpadający w ucho szybki kawałek oparty na prostych patentach. Nie grzeszy oryginalnością, ale nie zmienia to faktu, że słucha się go bardzo dobrze. Dużo ciekawiej wypada "Hey, Johnny Park!", które charakteryzuje się zmiennością tempa. Spokojniejsze dźwięki przeplatają się z mocniejszymi, spokojne chórki z wyrazistym wokalem. Podobną strategię muzycy przyjęli w zadziornym "My Poor Brain". Moją uwagę szybko przykuło rytmiczne "Wind Up", które już od pierwszych taktów porywa niemalże punkową energią. Tempo ani na chwilę nie zwalnia i do samego końca raczeni jesteśmy mocną gitarową aranżacją, której dopełnieniem jest agresywny wokal. "Up In Arms" to kolejna pozycja, w której zespół zaskakuje słuchacza szybkim i dynamicznym rozwinięciem, które następuje po delikatnym, wręcz balladowym wstępie. Mocnym blaskiem świeci ponadto "My Hero" z fajnym klimatem i soczystymi gitarami.

Druga połowa albumu zawiera ciekawą pozycję "See You", cechującą się nieco jazzowym posmakiem. Odsłuchiwana osobno robi dobre wrażenie, jednak w trakcie odtwarzania całości raczej nie zwraca się na nią dużej uwagi. Ciężko oprzeć się wrażeniu, że trochę odstaje od reszty. "Enough Space" raczy nas agresywnymi gitarami z grunge'owym posmakiem. Całość można zaliczyć do ostrzejszych pozycji na "The Colour And The Shape". Warto zwrócić uwagę na balladę "February Stars", której słucha się w dużym skupieniu. Można przyczepić się do jej długości, jednak emocjonalna, pełna mocy końcówka rekompensuje wszelkie mankamenty. Płyta zawiera jeden z największych przebojów grupy, a jest nim znakomite "Everlong". Kawałek posiada porządną, gitarową aranżację, ale również nie jest pozbawiony nośnego refrenu i niebanalnego klimatu. Subtelna i dość pogodna balladka "Walking After You" stanowi chwilę wytchnienia. Jeden z moich ulubieńców schował się na samym końcu płyty. "New Way Home" ma fajny, przyjemny klimat i zdawać by się mogło, że to prosty i niczym nie wyróżniający się gitarowy kawałek. Jednak w pewnym momencie podkład ucicha i słuchacz w napięciu oczekuje na dalszą część utworu. Muzyka powoli narasta, wokal staje się głośniejszy i następuje prawdziwa dźwiękowa kulminacja.

Ostatnio narzekałam na brak rockowych nowości na mojej playliście. Na szczęście w moje ręce trafiła druga płyta Foo Fighters, która towarzyszy mi już dobrych kilka tygodni i dalej słucham jej z niezmienną przyjemnością. Praktycznie każda z pozycji ma coś do zaoferowania i nie pełni roli typowego zapychacza. Nie tylko szybsze pozycje, ale i emocjonalne ballady zostały nagrane z pomysłem oraz zaangażowaniem, więc także są mocnymi punktami tej płyty. Zespół Dave'a Grohla zrobił na mnie wielkie wrażenie. Na pewno zapoznam się z resztą ich twórczości.

Ocena: 7/10

3 komentarze:

  1. nie powiem że wolę np Nirvanę ale czasami wracam do piosenek FF, ta płyta nawet zwraca uwagę
    u mnie pojawiło sie NOWE NOTOWANIE zapraszam do oddawania głosów hot-hit-lista.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Słucham ich w radiu i ich single, które czasem pojawiają się w top 20 są fajne... musiałabym kiedyś sięgnąć po całe albumy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Na FF zawsze można liczyć, jeśli chodzi o czysty rock - przebojowe kawałki, często surowe brzmienie, świetny wokal i żadnego "udziwniania" :)

    OdpowiedzUsuń