Archiwum

Recenzja albumu Blur "The Magic Whip"

1. Lonesome Street
2. New World Towers
3. Go Out
4. Ice Cream Man
5. Thought I Was A Spaceman
6. I Broadcast
7. My Terracotta Heart
8. There Are Too Many Of Us
9. Ghost Ship
10. Pyongyang
11. Ong Ong
12. Mirroball

Połowa lat dziewięćdziesiątych XX wieku w Wielkiej Brytanii upłynęła pod znakiem rywalizacji dwóch słynnych formacji - Oasis oraz Blur. Zawsze bardziej ciągnęło mnie do pierwszego z zespołów, jednak zakończenie jego działalności oraz zeszłoroczny solowy album Damona Albarna sprawił, że grupa Blur i jej twórczość znalazły się w kręgu moich zainteresowań. Od premiery ich ostatniego albumu minęło aż 12 lat, co w świecie muzycznym uważa się za naprawdę długi okres. W tym roku zespół powraca jednak z najnowszym krążkiem. Wydany końcem kwietnia materiał to dzieło nagrane w pierwotnym składzie - jak rozłąka wpłynęła na jego całokształt? Fani zespołu muszą zadowolić się odgrzewanymi kotletami czy może płyta zaskakuje czymś świeżym? Pora to sprawdzić. 

"The Magic Whip" to płyta nagrana bez pośpiechu i bez jakiejkolwiek presji, dzięki czemu da się wyczuć panujący na niej luz oraz przyjemność ze wspólnego grania i tworzenia. Członkowie zespołu po tylu latach przerwy wciąż świetnie się dogadują i potrafią stworzyć zgrabne utwory wypełnione przeróżnymi pomysłami, począwszy od harmonijnych melodii okraszonych zrezygnowanym wokalem Damona Albarna, przez futurystyczne motywy z umiejętnym wykorzystaniem elektroniki, a skończywszy na gitarowych i chwytliwych dźwiękach, które przenoszą nas do lat dziewięćdziesiątych. Nad tym prostym, ale bardzo efektownym połączeniem rocka, alternatywy i elektroniki czuwał Stephen Street, czyli producent, który współpracował z zespołem już wcześniej. Do pierwszych nagrań doszło wiosną 2013 roku, kiedy to formacja spędziła pięć dni w Hongkongu. Miasto stało się dla nich inspiracją do napisania kilku utworów, jednak konkretną decyzję o nagraniu płyty podjął Graham Coxon w listopadzie zeszłego roku. Teksty do powstałych kompozycji napisał Albarn, powracając do Hongkongu w celu ponownego zasięgnięcia inspiracji.


Muzycy jeszcze przed premierą płyty udostępnili słuchaczom kilka utworów. Jedną z pozycji, która miała pełnić funkcję zachęty do sięgnięcia po cały album, było energiczne i britpopowe "Lonesome Street", którego pozytywne brzmienie powoduje uśmiech na twarzy, a gitarowe riffy nadają całości charakteru. Świetnie prezentuje się z pozoru proste "Go Out", kryjące wiele ciekawych muzycznych warstw. Kąsająca gitara, smakowite elektroniczne dźwięki i garażowy klimat to elementy, które decydują o sukcesie tego kawałka. Brytyjczycy trzymają poziom również w "My Terracota Heart", które pomimo swojej nieskomplikowanej formy zawiera w sobie pewne urozmaicenia dźwiękowe. Dostojne, gitarowe "There Are Too Many Of Us" o miarowym rytmie jest kolejną ciekawą pozycją, której warto się przyjrzeć. Zabawy z elektroniką zakosztujemy w rytmicznym, rozpędzonym "I Broadcast", porywającym swoim dynamicznym brzmieniem. Kawałek jest utrzymany w klimacie lat 90. Bujające "Ghost Ship" cechuje się pogodnym klimatem, natomiast spontaniczne "Ong Ong" jest oparte na figlarnym i wyluzowanym sposobie śpiewania członków zespołu.

Blur umieścili na krążku także kilka wolniejszych kompozycji. Jednym z przykładów jest leniwie snujące się "New World Towers", okraszone syntezatorami i melancholijnym wokalem Albarna. Całość jest utrzymana w klimacie jego solowego albumu "Everyday Robots". Równie ciekawie prezentuje się ponad sześciominutowe "Thought I Was A Spaceman". Słucha się tego utworu z ogromnym zainteresowaniem, a to za sprawą obecnej psychodelii, hipnotyzującego wokalu i mieszaniny przeróżnych elektronicznych dźwięków. Podoba mi się lekko elektroniczne "Ice Cream Man", cechujące się specyficznym klimatem. Zespół raczy nas tutaj lekką, nostalgiczną grą gitary świetnie współgrającą z powtarzającym się bitem. Utwór ma to "coś", co wywarło na mnie duże wrażenie. Nie da się pominąć mrocznego "Pyongyang", gdzie muzycy po raz kolejny udowadniają, że melancholijne utwory wychodzą im bezbłędnie. Całość nasuwa mi skojarzenia z twórczością Davida Bowiego. Okraszone smyczkami i zrezygnowanym wokalem Damona "Mirrorball" w znakomity sposób wieńczy ten krążek.

Single, które zespół ujawnił przed wydaniem płyty, na pewno zniechęciły niektórych słuchaczy do nowego wydawnictwa Brytyjczyków. Mimo to całość prezentuje się o wiele lepiej niż pojedyncze utwory i naprawdę warto rzucić uchem na "The Magic Whip". To dojrzały i przemyślany krążek pozbawiony zapychaczy i nieprzekonujących pozycji - każda z dwunastu piosenek trzyma równy poziom i udowadnia, że Blur nadal są w formie. Krótko mówiąc, po tylu latach artystycznej posuchy formacja zaliczyła naprawdę świetny powrót.

Ocena: 7/10

4 komentarze:

  1. Mnie jakoś ten album nie porwał...

    Nowy post na http://www.Rebelle-K.blog.pl Zapraszam

    OdpowiedzUsuń
  2. Też ostatnio postanowiłam sięgnąć po Blur, ale po pierwszy album. Muszę przyznać, że ta grupa mnie zaskakuje, w przeciwieństwie do Oasis, po którym wiem, czego się spodziewać.
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Serdecznie zapraszam na nową recenzję na Namuzowani.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. W cale mi się nie podoba. Zapraszam na nowy post http://magdalenatul.blog.pl

    OdpowiedzUsuń