Archiwum

Recenzja albumu Jimiego Hendrixa "Band Of Gypsys"

1. Who Knows
2. Machine Gun
3. Changes
4. Power To Love
5. Message Of Love
6. We Gotta Live Together







Najwybitniejszy i najbardziej wpływowy gitarzysta rockowy w historii muzyki, wokalista, autor tekstów, kompozytor i jedna z najbardziej znanych postaci w świecie muzyki rockowej - mowa oczywiście o Jamesie Marshallu Hendrixie, lepiej znanym pod pseudonimem Jimi Hendrix. Odniósł on ogromny sukces w Europie, a dopiero występ na festiwalu w Monterey w 1967 roku sprawił, że dużą popularnością cieszył się również w Stanach Zjednoczonych. Jego śmierć była nagła i niespodziewana, zmarł w wieku niespełna 28 lat. Pozostawił po sobie trzy studyjne albumy: "Are You Experienced", "Axis: Bold As Love", "Electric Ladyland" oraz jeden koncertowy "Band Of Gypsys". Ostatni z wymienionych jest dzisiaj głównym tematem nie tylko mojej recenzji, ale i recenzji Pawła z bloga Gnievkumusic.

Wydana nakładem Capitol Records koncertowa płyta "Band Of Gypsys" była taką jedyną oficjalną wydaną za życia Jimiego. Jak doszło w ogóle do wydania tego krążka? Po rozwiązaniu grupy The Jimi Hendrix Experience, artysta w październiku 1969 roku stworzył nową formację Band of Gypsys, w skład której weszło jeszcze dwóch czarnoskórych członków: Buddy Miles (perkusja i śpiew) i Billy Cox (bas i śpiew). Krążek będący zapisem dwóch koncertów (31 grudnia 1969 i 1 stycznia 1970 w Fillmore East w Nowym Jorku), ukazał się w marcu 1970 roku.


Płytę polecam zdecydowanie tym, którzy chętnie sięgają po muzykę lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych i są z nią obyci. Będzie ona stanowić dla nich maksimum przyjemności. Dla reszty krążek może być zbyt trudny, przesłuchanie go może stanowić problem lub po prostu nie trafić w ich gusta. W moim przypadku było tak, że nie miałam wcześniej styczności z muzyką Jimiego Hendrixa - zawsze ciekawiła mnie jego twórczość, ale nie potrafiłam jakoś się zebrać i czegoś przesłuchać. Tak więc "Band Of Gypsys" to pierwsza płyta Amerykanina, której słucham w całości. Tak dla uściślenia - Hendrix "siedział" w takich gatunkach jak psychodeliczny rock, hard rock, funk rock, R&B i takie właśnie brzmienia można usłyszeć w dzisiaj omawianych koncertowych nagraniach. Całość trwa czterdzieści pięć minut i jest do idealna ilość czasu, by pokazać możliwości każdego z muzyków - piosenki są rozbudowane, dominują w nich oczywiście długie solówki, ilość śpiewanego tekstu jest ograniczona. Mimo tego, że dominuje gra instrumentów, nie sposób się nudzić, gdyż każdy dźwięk, partia gitarowa są dopracowane i przemyślane, a przede wszystkim zaskakujące. Słuchacz nie wie, co go czeka za parę sekund.

Koncert otwiera "Who Knows", w którym na początku słyszymy: "Fillmore z dumą wita ponownie starych znajomych z całkiem nowym imieniem Band of Gypsys!". Jimi rozpoczyna numer funkowym riffem, a później dołączają do niego pozostali grą na perkusji i gitarze basowej. Utwór ma w sobie elementy soulu i jest to chyba najbardziej wyważone nagranie na płycie. Słychać, że nawet w soulowych klimatach Hendrix znakomicie się odnajdywał. Wokalnie głównie wybija się Miles i to pewnie z jego inicjatywy muzyka zespołu wzbogacona została w soulowy pierwiastek. Drugie w kolejności psychodeliczne "Machine Gun" jest uważane za niezwykłe nagranie. Utwór określić można mianem antywojennego manifestu. Hendrix na gitarze, a Miles na perkusji naśladują odgłosy strzelania z karabinu maszynowego, upiorne dźwięki przypominające bomby, pistolety czy krzyki. Przez cały utwór wyczuwalne jest napięcie i nastrój dramatyzmu. Dobrze słucha mi się energetycznego "Changes". Piosenka wyszła spod ręki Buddy'ego Milesa i to on w tym nagraniu stoi na pierwszym planie. Jednocześnie śpiewa i gra na perkusji, a jego głos jest naprawdę bardzo dobry. Hendrix nie śpiewa, słychać jedynie jego doskonałą grę. W "Power To Love" partie gitarowe następują po sobie płynnie i swobodnie, dźwięki są jak zwykle przemyślane, ażeby nie doprowadzić do znużenia słuchacza. Jimi poraża swoimi eksperymentami z brzmieniem. Mocno funkowe "Message To Love" stanowi już przyspieszenie tempa muzyków. Kończy się naprawdę udanym riffem. "We Gotta Live Together" to kolejny bardzo dobry numer i świetne zamknięcie całości.

Jimi Hendrix bez wątpienia był geniuszem - jego eksperymenty z efektami do dziś zachwycają. Stworzył własny styl, którego nie da się podrobić, jego technika gry na gitarze elektrycznej była innowacyjna. Słuchając "Band Of Gypsys" nie da się nie zauważyć, że trzej muzycy byli bardzo utalentowani i ich gra doskonale się uzupełniała. Siłą albumu jest nie tylko genialna gra Jimiego, ale również talent muzyczny reszty członków. Głosy muzyków tworzą niesamowitą harmonię, a oni sami podczas koncertu byli jakby w transie. To obowiązkowa pozycja dla miłośników muzyki lat 60. i 70.

Ocena: 8/10

9 komentarzy:

  1. Jakoś nie zainteresowała mnie jego muzyka...
    Widzę, że polecasz album Selah ;)

    Zapraszam na nowy post na The-Rockferry.blog.onet.pl, gdzie znajdziesz recenzję płyty zespołu Halestorm i grafikę z Ritą Orą.

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu mogę powiedzieć, że znam :D Ale tu mam na myśli tylko artystę, jego muzyka nie jest mi obca, puszczają go na AR, ale nie miałam jeszcze okazji poznać żadnego krążka w całości :)

    OdpowiedzUsuń