Archiwum

Recenzja EP-ki Lany Del Rey "Paradise"

1. Ride
2. American
3. Cola
4. Body Electric
5. Blue Velvet
6. Gods & Monsters
7. Yayo
8. Bel Air





Lana Del Rey narobiła wokół siebie w tym roku sporo szumu. Jej album "Born To Die" był gorąco i chętnie komentowany, a fani spragnieni byli kolejnych nagrań. Nie wystarczyły im częste wycieki pojedynczych piosenek do sieci, a sama Elizabeth zdeklarowała, że nie sądzi, by nagrała kolejny album. Mimo to wytwórnia młodej wokalistki postanowiła sprezentować rozbudowaną wersję jej debiutanckiego krążka. Na półki sklepowe trafiła niedawno reedycja jej ostatniego LP, w skład której weszła także nowa EP-ka. Dzisiaj zajmę się właśnie oceną tego krótkogrającego wydawnictwa.

Wydane przez wytwórnię Interscope "Paradise" to trwające nieco ponad pół godziny i zawierające osiem kompozycji dzieło. Jej piosenki trudno zakwalifikować do jakiegoś konkretnego gatunku, jest to mieszanka alternatywy, inde popu i popu barokowego. Tak sprawa się prezentuje również w przypadku omawianej EP-ki. Lana Del Rey ma ogromny wpływ na swoją muzykę (sama pisze teksty i komponuje), ale nad efektem końcowym materiału czuwała również trójka gości znających się na rzeczy, czyli Rick Nowels, Justin Parker oraz Rick Rubin. Już teraz mogę powiedzieć, że wyszło im lepiej niż przyzwoicie.


Piosenkarka nadal idzie drogą, którą wyznaczyła sobie poprzednim albumem. Jej muzyka jest specyficzna i nie można jej określić jako w pełni komercyjnej. Elizabeth skupia się na wzbudzeniu w słuchaczach najgłębszych emocji, czarowaniu swoim głosem i dotykaniu najciemniejszych zakamarków ludzkiej wrażliwości. Muszę przyznać, że niezwykle podoba mi się stylistyka "Born To Die" - mimo, iż album nie jest idealny, to większość kompozycji uwiodła mnie swoim specyficznym klimatem. Słuchając "Blue Jeans", "Summertime Sadness" czy "Carmen" przenoszę się myślami do innego, wręcz melancholijnego świata. I bardzo mi się ten stan podoba.

Tym bardziej miałam nadzieję, że wokalistka zostanie przy swojej stylistyce nagrań i uraczy nas kolejnymi subtelnymi kompozycjami. Nowe wydawnictwo promował w pierwszej kolejności singiel "Ride". Amerykanka udowodniła nim, że nadal jest w formie. Utwór jest przepiękny, nie potrafię powiedzieć o nim niczego złego. Doskonale wprowadza słuchacza w nastrój albumu. Od początku do końca jest niezwykle klimatyczny, za sprawą nie tylko fenomenalnego podkładu (cudowne partie smyczków), ale i zmysłowego wokalu Elizabeth. Słuchając "Ride" wyczuwalny jest nastrój smutku, melancholii i niespełnienia, a 10 minutowy teledysk do tego utworu sprawił, że jeszcze bardziej mnie on uwiódł. Druga pozycja to "American" i jest to dla mnie jeden z lepszych utworów na krążku. Dla jednych może stanowić odgrzewany kotlet po "National Anthem", jednak mnie się ta kompozycja szalenie podoba. Wokalistka potrafi zaczarować swoim niskim i uwodzącym głosem w zadziornym "Cola" czy intymnym "Yayo". Drugi z wymienionych utworów powinien być znany osobom, które zapoznały się z debiutem Amerykanki. Nowa wersja jest tylko trochę poprawiona. Nie można zapomnieć o utworze "Blue Velvet", którego użyto do reklamy kolekcji H&M. Jest to cover kompozycji z 1954 roku autorstwa The Clovers. Słychać, że w takich klimatach wokalistka idealnie się odnajduje, jej niesamowity głos okraszony jest subtelnym podkładem muzycznym. "Body Electric" ma nieco niepokojący podkład, a całość jest czymś nowym od Elizabeth. Tuż obok "Gods & Monsters" są dwoma najbardziej charakterystycznymi utworami spośród całej ósemki. "Bel Air" to mój drugi faworyt. Spokojna gra fortepianu i zawodzący delikatny głos Lany Del Rey czyni ten track niesamowicie dramatycznym i przywołującym na myśl anielski chór. Jest to piękne i wzruszające zwieńczenie całej EP-ki.

To, co lubię w muzyce Lany Del Rey, to jej niezwykły klimat. Słuchając jej piosenek słuchacz powraca do najpiękniejszych wspomnień ze swojego życia i odkrywa w sobie najbardziej ukryte myśli. Oczywiście jest to muzyka dla typowych wrażliwców, innych może po prostu zanudzić. Amerykanka nie nagrywa pod publikę, ma własny pomysł na swoje brzmienie i karierę. Oby trwała w swojej stylistyce jak najdłużej i raczyła nas kolejnymi solidnymi produkcjami.

Ocena: 7/10

20 komentarzy:

  1. Nie przepadam za Laną i jej muzyką.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuje za miły komentarz :))
    Ooo..czyżbyś była z Żywca? :> :)

    OdpowiedzUsuń
  3. właśnie zabieram się za ten album. być może jeszcze ją polubię :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Muzyka pop to produkty, a te są lepsze i gorsze. Dla mnie Lana to topowy produkt, najwyższa półka współczesnego popu. Muzycznie mogłoby być lepiej, jednak marketingowo to majstersztyk ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. bardzo lubię lane, ale zwłaszcza te nieradiowe kawałki
    ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. EP-ka "Paradise" jak dla mnie jest średnia (z wyjątkami w postaci świetnego "Ride" i boskiego "Blue Velvet"), zdecydowanie wolę podstawową wersję "Born to Die".
    Nowa recenzja: "Nothing But the Beat" David Guetta (fizzz-reviews.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwielbiam "Blue Velvet" oraz "Gods & Monsters" <3

    Zapraszam na the-rockferry.blog.onet.pl, gdzie znajdziesz recenzje najnowszej płyty Rihanny „Unapologetic”.

    OdpowiedzUsuń
  8. Love, love, love Lana Del Rey - awesome review!

    P.S. I LOVE the new look of your blog!! :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Całkowicie zgadzam się z recenzją. Płyta świetna

    OdpowiedzUsuń
  10. Z "Paradise" słyszałam tylko Ride, ale oczywiście wszystko nadrobię ;) PS świetny nagłówek :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo lubię Lanę :) teraz właśnie słucham tej EP-ki ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Uczę się "ogarniać", kto to jest jednak dla mnie jest ona nowym "zjawiskiem" na rynku muzycznym. "Summertime Sadness" zrobił na mnie ogromne wrażenie i "Born To Die" też nie jest najgorsze. Jednak to poprzednia płyta, a "Ride" jest dla mnie taki sam jak pozostałe jej kawałki. Za to piękna czwórka z Liverpoolu w nagłówku :). U mnie NN, zapraszam i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  13. hej serdecznie zapraszam do glosowania na www.listamegaprzebojowalicia.bloog.pl jest nowe notowanie lana del rey ma bardzo fajne pioseni oby tak dalej

    OdpowiedzUsuń
  14. Nowa recenzja: "Unapologetic" Rihanna (fizzz-reviews.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
  15. fajny nowy wygląd ;) Zawsze było tak jasno a teraz... lubię czerń ;) Nagłówek super.

    Zapraszam na The-Rockferry.blog.onet.pl, gdzie pojawiła się relacja z koncertu Katie Meluy + recenzja jej najnowszej płyty.

    OdpowiedzUsuń
  16. Plyta bardzo dobra. Ride i Cola sa swietne. Czekam na recenzje "Uno!" Green Day...

    OdpowiedzUsuń
  17. Muzyka Lany do mnie nie trafia, znam kilka kawałków i mnie nie zachwyciło...

    OdpowiedzUsuń
  18. W końcu opublikowałem tą recenzję. Zapraszam :D

    OdpowiedzUsuń