2. Ultraviolence
3. Shades Of Cool
4. Brooklyn Baby
5. West Coast
6. Sad Girl
7. Pretty When You Cry
8. Money Power Glory
9. Fucked My Way Up To The Top
10. Old Money
11. The Other Woman
Lana Del Rey to artystka, która zdaje się wiedzieć czego chce. Najpierw podzieliła się dość zróżnicowanym, ale jednak bardzo spójnym i nastrojowym albumem "Born To Die", potem utrzymaną w podobnym klimacie EP-ką "Paradise". Raczej nie spodziewałam się po niej jakiejś rewolucji. Wiedziałam, że pozostanie przy subtelnych brzmieniach i nie wciśnie fanom banalnej, radiowej muzyki. Standardowo pierwsze wieści z obozu artystki na temat nowej płyty zwiększyły mój apetyt na świeżutkie utwory (m.in. ujawnienie Dana Auerbacha jako producenta, wypuszczenie kilku piosenek do sieci czy udzielenie kilku wywiadów). Premiera tegoż wydawnictwa przypadła na jeden z czerwcowych dni. Dzieło "Ultraviolence" zostało już przeze mnie dokładnie przesłuchane, więc pora na opisanie swoich wrażeń. Dużych zmian faktycznie tutaj nie ma (ale nie znaczy to że ich nie uświadczymy), mamy za to album napakowany wspaniałymi piosenkami.
Takimi utworami jak "Video Games" i "Born To Die" Amerykanka szturmem dołączyła do muzycznego środowiska. Poprzednia płyta zahaczała nie tylko o indie pop, ale również alternatywę i hip-hop. Urzekający klimat był na pewno głównym atutem jej nostalgicznych kompozycji, który na nowym albumie "Ultraviolence" ponownie daje o sobie znać. Od razu po włączeniu płyty rzuca się w uszy bardziej minimalistyczne i mroczniejsze brzmienie. Często pojawiające się na ostatnim LP smyczki tworzące patetyczne aranżacje tu w większości zostały zastąpione przez gitarę. Instrument ten sprawił, że muzyka Lany Del Rey nabrała lekko bluesowego charakteru, który idealnie pasuje do tematyki tekstów. Oprócz gitarowego posmaku uświadczymy dźwięków perkusji, trochę pianina i bardzo małej ilości elektronicznych naleciałości, stanowiących jedynie dodatek. Nietrudno wyczuć dużą spójność panującą na "Ultraviolence" - wyraźnie widać, że współpraca artystki z Auerbachem wyszła jej na dobre. Otrzymaliśmy dzieło bardziej wyrafinowane i przemyślane. Amerykanka brzmi dojrzalej, jej wokal zdaje się być bardziej wyćwiczony. Jednak nic nie stracił ze swojej melancholijnej barwy, która tak urzekała na poprzednim albumie.
Dalej mamy proste, ale wciągające "Sad Girl", przygnębiające "Pretty When You Cry" oraz podniosłe, ale mało zaskakujące "Money Power Glory". Dość monotonne "Fucked My Way Up To The Top" brzmi jak wyrwane z debiutu wokalistki. To chyba jedyny utwór na płycie, który nie budzi we mnie większych emocji. Podoba mi się dawka niepokoju zawarta w tym utworze i dość umiarkowany wstęp, później niestety robi się nieco chaotycznie, a dodatkowo momentami wokal Lany nie brzmi zbyt dobrze. Całość kontrastuje z następnym na liście utworem, a mianowicie "Old Money". Już po pierwszym odsłuchu tej kompozycji stwierdziłam - to jest to! Ktoś mógłby stwierdzić - ot, zwykła, minimalistyczna ballada. Jednak ja uwielbiam to subtelne, okraszone dźwiękami pianina i delikatnymi smyczkami brzmienie oraz melancholijny wokal Lany. Takie smęty w jej wykonaniu wypadają niezwykle dobrze. Na płycie znalazł się jeden cover - i to nie byle kogo! Lana sięgnęła po utwór "The Other Woman" Niny Simone, co na pewno było ogromnym wyzwaniem. Jazzowa kompozycja urzeka swoją prostotą i na chwilę przenosi nas do starych czasów. Nie obraziłabym się, gdyby Elizabeth nagrała kiedyś cały album w takim klimacie.
Lana swoim głosem stwarza magiczną aurę, dzięki czemu nawet najprostsze melodie zyskują niepowtarzalny charakter. Na "Ultraviolence" po raz kolejny temu dowodzi. Amerykanka spełniła moje oczekiwania, jej nowe utwory ponownie przenoszą mnie w zupełnie inną przestrzeń, a taki stan bardzo mi odpowiada. Nagrała płytę z utworami absolutnie nie radiowymi, dzięki czemu po raz kolejny odcina się od popowych gwiazd, które na pierwszym miejscu stawiają przebojowość.
Ocena: 8/10
Wspaniała recenzja, chciałabym umieć pisać tak dobrze jak ty. Ehh, nierealne. Prościej zamknąć bloga.
OdpowiedzUsuńUwielbiam "Ultraviolence", to jeden z lepszych albumów wydanych w tym roku. Urzeka mnie swoim mrocznym klimatem, gitarowymi wstawkami i znakomitym głosem Lany. Moimi faworytami są tu przede wszystkim "Old Money", "The Other Woman", "Cruel World", "Shades Of Cool" oraz "Black Beauty" z deluxe.
Pozdrawiam, NAMUZOWANI.blog.onet.pl
Gitarowa solówka w "Shaed of cool" <3 Uwielbiam!
OdpowiedzUsuńUwielbiam, Kocham, Wielbię...moja Lancia!<3
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja! Podoba mi się nowy krążek Lany, jednak cały czas nie jestem przekonana czy przebił on ,,Born to Die". Jedynie nie przypadł mi do gustu "Florida Kilos" z wersji rozszerzonej, a ogólnie płyta jest bardzo dobra. // www.Music-Rocket.blogspot.com
OdpowiedzUsuńJuż mnie trochę to denerwuje bo ostatnio na każdym bloga są recenzje płyt Lany za którą nie przepadam więc się nie wypowiem na tema tego albumu.
OdpowiedzUsuńU mnie http://muzycznomaniaa.blogspot.com/ NN
Teraz to wszędzie Lana jest xd. Ja jej nie lubię jakoś... Świetna recenzja.
OdpowiedzUsuńPiosenki Lany mają na mnie uspakajający wpływ :)
OdpowiedzUsuńWszędzie teraz Lana jest xd ja za nią osobiście nie przepadam i ta płyta jest dla mnie nudna i zbyt depresyjna. Świetna recenzja.
OdpowiedzUsuńMnie też już Lana wychodzi bokiem od tego czytania. Jestem chyba jedyną istotą na całym świecie, której "Ultraviolence" nie przypadło do gustu. Spodziewałam się sequela "Born To Die", niestety trafiłam na nudne, nijakie i mało zachwycające kompozycje ("Sad Girl" albo "Guns 'N' Roses"). Spodobało mi się tylko kilka piosenek - "Brooklyn Baby", bonusowe "Florida Kilos", "Old Money" i "West Coast".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie. :)
Wspaniała recenzja . Podobnie jak tobie, płyta bardzo przypadła mi do gustu :-)
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie na moją recenzję nowego dzieła Lany :-)
Niestety nigdzie nie ma twojego adresu bloga :(
UsuńOstatnio też zakochałem się w Brooklyn Baby, aczkolwiek Old Money czy The Other Woman w moim rankingu nie przebiło ;) Zresztą swoje zdanie na temat tego albumu znamy chyba bardzo dobrze :D
OdpowiedzUsuńOstatnia recenzja w ramach #LanaDelReyWeek: Lana del Ray @ http://Fizzz-Reviews.blogspot.com, zapraszam.
Zapraszam na recenzje My Chemical Romance ,,The Black Parade" // www.Music-Rocket.blogspot.com
OdpowiedzUsuńZapraszam na nową mudnialową notkę na www.Rebelle-K.blog.pl
OdpowiedzUsuńLana stanęła na wysokości zadania. "UV" to krążek ciekawszy a przede wszystkim mroczniejszy i bardziej klimatyczny niż "BTD". Zachwyca!
OdpowiedzUsuńNowa recenzja na http://The-Rockferry.blog.onet.pl
dobra płyta, tyle moge powiedziec wlasnie ja slucham... ale nie wiem czy wole Ultraviolence czy Born To Die hmm
OdpowiedzUsuńu mnie NN www.hot-hit-lista.blogspot.com
hej na www.listamegaprzebojowalicia.bloog.pl jest nowe notowanie serdecznie zapraszam do głosowania :) kilka piosenek jest fajnych z płyty :)
OdpowiedzUsuńNowa recenzja: "1000 Forms of Fear" Sia @ http://Fizzz-Reviews.blogspot.com
OdpowiedzUsuńFajny blog ;) Zapraszam na http://the-long-hard-road-out-of-hell.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńMuszę koniecznie przesłuchać album! Po kilku utworach stwierdzam, że Lana trzyma poziom :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na nową recenzję (The Black Eyed Peas – Boom Boom Pow) na blogu http://namuzowani.blog.onet.pl/
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja, ale ja niestety nie znam tej pani i jej twórczości. Zapraszam na nowy post http://magdalenatul.blog.pl/
OdpowiedzUsuńBardzo jestem ciekawa tej płyty, muszę w końcu się z nią zapoznać!! :)
OdpowiedzUsuń