Archiwum

Recenzja albumu Curly Heads "Ruby Dress Skinny Dog"

1. Love Again
2. Reconcile
3. Ruby Dress Skinny Dog
4. Diadre
5. Till You Got Me
6. Burning Down
7. HouseCall
8. Noadvice
9. Midnight Crash
10. Synthlove



Moje pierwsze zetknięcie się z grupą Curly Heads nastąpiło podczas finału Męskiego Grania w Żywcu i po usłyszeniu wówczas ich dwóch premierowych utworów postanowiłam, że niecierpliwie będę wyczekiwać premiery ich debiutanckiego krążka. Zespół powstał w 2011 roku w Dąbrowie Górniczej i tworzą go dobrzy przyjaciele, między innymi dobrze znany i lubiany Dawid Podsiadło, który po solowym sukcesie powraca do korzeni i serwuje wraz z kolegami znakomity album.

Na swoim pierwszym krążku chłopaki prezentują porządnie wyprodukowane kawałki, nagrane pod wpływem inspiracji pop rockiem, grunge i brytyjskim indie rockiem. Nie silą się na odkrywczość, trzymają się sprawdzonych patentów i wychodzą na tym bardzo dobrze. Jest prosto, szybko, bez niepotrzebnych kombinacji i niezwykle efektownie. Każdy z muzyków odgrywa na tym krążku swoją rolę, nikt specjalnie się nie wybija. Słychać, że chłopaki lubią ze sobą grać, bawią się muzyką, dzięki czemu ich dzieło sprawia wrażenie bardzo naturalnego. Całość jest niesamowicie spójna i uwaga - bardzo uzależnia. Dużą uwagę zwraca ekspresyjny sposób śpiewania Dawida Podsiadło, jakże odmienny od tego, jaki mogliśmy poznać na jego solowym krążku. Na "Ruby Dress Skinny Dog" daje popis swoich wokalnych możliwości i w każdym kawałku jego głos jest bardzo charakterny i zadziorny. Dzięki niemu nawet prosta ballada nie jest tylko rockową balladą jakich wiele, jest czymś więcej.


Startujemy chwytliwym "Love Again", w którym świetne gitary idealnie współgrają z emocjonalnym wokalem. Rytmiczna aranżacja tworzy dość prostą oraz stonowaną całość, lecz w drugiej połowie utworu następuje kulminacja dźwięków i mocnego wokalu. Moim kolejnym faworytem jest tytułowy kawałek - "Ruby Dress Skinny Dog". Mocno gitarowy i wypełniony dużą dawką emocji, która udziela się słuchaczowi. Kto by pomyślał, że Dawid to taka wokalna bestia? Spokojniej robi się w "Till You Got Me", balladzie, która jednak posiada swoje mocniejsze momenty i która z każdą sekundą rośnie w siłę. To kolejny świetny utwór - na pewno na długi czas zagości na mojej playliście. Moje serce zdobyło również zadziorne, wykrzyczane "Synthlove". Utwór jest mniej przystępny niż wyżej wymienione i trzeba posiedzieć nad nim dłużej. Na pewno pierwsze skrzypce gra tutaj głos Dawida, który prawie ociera się o histerię i ma w sobie sporą dawkę dramaturgii. Na takie kawałki chciałoby się natrafiać w muzyce dużo częściej.

Utwory, które dane mi było poznać na koncercie Męskiego Grania, skutecznie przekonały mnie do tego, by śledzić dalsze poczynania chłopaków. Pierwszym z nich było singlowe "Reconcile" - prosty, ale szybki i konkretny kawałek, w którym rockowe granie łączy się z umiejętnie wykorzystaną elektroniką. Bezkompromisowa aranżacja cechuje również drugi z utworów, którym jest "Diadre". Ponownie mamy do czynienia z pozycją wpadającą w ucho, wyróżniającą się swoim klimatem i pozostawiającą po sobie bardzo pozytywne wrażenie. Oba kawałki nie pozostawiają słuchacza obojętnym, a ich poziom na pewno dorównuje utworom najlepszych indie rockowych zespołów.

W "Burning Down" jest ponownie ostro i drapieżnie, podkład muzyczny zdaje się być nieco nerwowy, co jeszcze bardziej wpływa na niespokojny charakter całości. Poprzeczka dalej jest zawieszona bardzo wysoko przy "HouseCall". Z początku kawałek wydaje się być bardziej wyważony, ale wokal Dawida i tak momentami przybiera dzikie, szaleńcze formy. Spośród wszystkich utworów dość wyróżniającym momentem jest "Noadvice". Dlaczego? Pojawiają się tutaj sympatyczne chórki, które nadają całości pewnej lekkości i uroku. Oczywiście ważnym elementem są gitary, tworzące tutaj podkład przywołujący mi na myśl brzmienie Arctic Monkeys. Dość spokojne "Midnight Crash" płynie swoim tempem, ale nie brakuje tej kompozycji wyrazistości. Bo ta zapewniona jest dzięki mocniejszym dźwiękom gitary i silnemu wokalowi. Na płycie znajduje się jeszcze jeden utwór (nie widnieje na liście piosenek), a jest nim nieco kosmiczne, tajemnicze "M.A.B". To dość nietypowa pozycja, ale umieszczona na samym końcu albumu skutecznie pozostawia po sobie niedosyt i zachęca do ponownego odtworzenia całości.

Album "Ruby Dress Skinny Dog" jest wypełniony rewelacyjnymi utworami. Niemalże każda kolejna pozycja to perełka, a każda z osobna pozwala nam uwierzyć w przyszłość polskiej muzyki. Bo pierwszy krążek Curly Heads brzmi tak fantastycznie niepolsko, że aż duma rozpiera. Nie pozostaje nam nic innego jak cieszyć się tym albumem i trzymać kciuki za chłopaków. Brawa!

Ocena: 8/10

7 komentarzy:

  1. Muzyka muzyką, ale... Dorociński <3 z wąsem :D :D I taki Podsiadło podoba mi się bardziej niż solo. Faktycznie charakterny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszam na nowe posty :) http://magdalenatul.blog.pl & http://ewelina--lisowska.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamiętam występ Curly Heads na Męskim Graniu! Spodobało mi się wtedy kilka piosenek ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo kreatywny blog ! Jeśli masz ochotę odwiedź też mój blog !
    Pozdrawiam Malwina :)

    OdpowiedzUsuń
  5. http://hejtergascritics.blogspot.com/ <======Zapraszam

    OdpowiedzUsuń
  6. Trochę brakuje mi na tej płycie mocniejszego uderzenia, po Reconcile myślałem, że jednak będzie bardziej rockowo... no cóż, Synthlove i M.A.B. są świetne, reszta mniej, do całości muszę się przekonać.

    OdpowiedzUsuń
  7. Muszę przesłuchać, znam tylko singiel, ale wywierają dużo lepsze wrażenie, niż kiedy nie udało im się w "mam talent" :D

    OdpowiedzUsuń