Archiwum

Recenzja albumu Mumford & Sons "Wilder Mind"

1. Tompkins Square Park
2. Believe
3. The Wolf
4. Wilder Mind
5. Just Smoke
6. Monster
7. Snake Eyes
8. Broad-Shouldered Beasts
9. Cold Arms
10. Ditmas
11. Only Love
12. Hot Gates

Drobne zmiany w muzyce artysty czy zespołu są na pewno czymś ważnym. Niestety nie zawsze te zmiany wychodzą muzykom na dobre. Przykładem takiej sytuacji może być najnowsza płyta brytyjskiej formacji Mumford & Sons, która stanowi niemałe zaskoczenie dla słuchaczy, ale i dość duże rozczarowanie. Jako fanka dwóch pierwszych krążków z zaciekawieniem oczekiwałam na nowe dźwięki od zespołu. Jednak pierwsze ujawnione kompozycje mój zapał ostudziły. Nie poprawiła tego złego wrażenia reszta albumu, który ukazał się początkiem maja. Dlaczego?

Dwie pierwsze płyty zespołu wspominam bardzo dobrze i chętnie do nich wracam. Lekkie folkowe piosenki z dużą dozą emocjonalności i nagromadzeniem instrumentów potrafiły umilić czas i chwycić za serce. Jednak taka stylistyka u Mumford & Sons to już niestety przeszłość - chłopakom najwyraźniej takie klimaty się już przejadły, gdyż postanowili zmienić swój repertuar i nieco ponaśladować takie formacje jak Coldplay, U2, Kings Of Leon czy The Killers. Zmienili producenta na Jamesa Forda, odstawili banjo, gitary akustyczne, skrzypce i mandolinę do kąta, a zamiast tego sięgnęli po gitarę elektryczną i automaty perkusyjne. Zespół, którego stylistyka idealnie nadawała się na kameralne występy w dusznych klubach, to teraz grupa, której głównym celem są stadionowe kawałki i pozyskanie szerszego grona słuchaczy. W większości mamy do czynienia ze zbyt ugrzecznionymi, mało odkrywczymi numerami, przy których nie mamy ochoty zatrzymywać się na dłużej. Każda kolejna pozycja na "Wilder Mind" utwierdza mnie w przekonaniu, że to już kiedyś było, ktoś już kiedyś nagrał coś podobnego. Mumford & Sons to obecnie kolejny zwykły, grający pop rock zespół.


Figurujące na liście "Tompkins Square Park" wita nas gitarowymi dźwiękami, które stały się myślą przewodnią całego albumu. Całość jest całkiem przyjemna, jednak brakuje mi tutaj obecności emocjonalnego wokalu, który na dwóch poprzednich krążkach był na porządku dziennym. Pierwszą zapowiedzią nowego krążka był utrzymany w radiowej konwencji utwór "Believe", który już od pierwszych sekund nasuwa skojarzenia z brzmieniem Coldplay. Co prawda mamy tutaj powoli rozwijający się wstęp, po którym następuje dźwiękowa kulminacja (czyli to, do czego przyzwyczaili nas Mumford & Sons), ale klimat utworu i zastosowane w nim zabiegi już się z nimi nie kojarzą. Energetyczny początek "The Wolf" sygnalizuje nam, że mamy do czynienia z nieco szybszym numerem. I rzeczywiście tak jest. Głośne gitary spod znaku Kings Of Leon grają tutaj pierwsze skrzypce, jednak w zwrotkach wkrada się pewna monotonia. Tytułowe "Wilder Mind" to kolejna prosta kompozycja, w której ciężko mi się doszukać choćby jednego momentu, który nadałby całości tego "czegoś". Utwór zawiera jednak pewien pierwiastek urokliwości. Rockowa energia wkrada się w melodyjne, jednak nie prezentujące żadnych innowacji "Ditmas".

Ballady zaprezentowane przez Brytyjczyków na "Wilder Mind" niestety nie dorównują tym, które cieszyły nasze uszy na dwóch poprzednich wydawnictwach. Niemalże każda z nich pomimo minimalistycznego podkładu potrafiła czymś się wyróżnić i zachwycić słuchacza. Tutaj melodie za bardzo zlewają się ze sobą, więc potrzeba niemałego wysiłku, aby się w nie dokładniej wsłuchać. Refleksyjnie robi się w harmonijnym "Only Love", do którego muzycy wprowadzili nieco dramaturgii. Ku mojej uciesze, kompozycja nieco nawiązuje do poprzednich dokonań zespołu. Pod koniec jednak powracamy do indie rockowej stylistyki. Podobnie rzecz się ma z nastrojowym "Broad-Shouldered Beasts", które z powodzeniem mogłoby się znaleźć na wcześniejszym krążku. Można również przyjrzeć się balladzie "Snake Eyes". Niespokojna aranżacja w połączeniu z wyciszonym wokalem daje całkiem udany efekt. Mniej więcej w połowie utworu Mumfordzi raczą nas zmianą tempa i nieco przyspieszają. Rozmarzone "Cold Arms" to akustyczna ballada, która zyskuje przy bliższym poznaniu. Mniejszą uwagę zwróciłam na takie pozycje jak leniwie snujące się "Monster", melodyjne i chóralnie zaśpiewane "Just Smoke" czy mało zapadające w pamięć "Hot Gates". Raczej nie będę do nich wracać w przyszłości.

Brytyjczycy z wyróżniającego się, nagrywającego ujmujące kompozycje zespołu przeobrazili się w typowy, bezbarwny band, którego indie rockowe brzmienie niczym nowym nie zaskakuje i potrafi wręcz wprowadzić uczucie niemałego znużenia. W moim odczuciu Mumford & Sons niezbyt umiejętnie pokierowali swoją karierą, przez co moja sympatia (i pewnie nie tylko moja) do ich muzyki skutecznie się zredukowała. Zamiast doskonalić to, co przyniosło im duży sukces, postanowili zacząć od nowa - niestety z marnym skutkiem.

Ocena: 5/10

3 komentarze:

  1. Bardzo mnie zawiedli tym albumem. Jest taki nijaki, mało charakterny. Poprzednie dwa wyróżniały się z całej masy rockowych płyt.

    Nowy wpis na http://the-rockferry.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszam na nowe posty:
    http://magdalenatul.blog.pl
    http://ewelina--lisowska.blog.pl
    http://aniasolo.blog.onet.pl
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń