Archiwum

Recenzja albumu Father John Misty "I Love You, Honeybear"

1. I Love You, Honeybear
2. Chateau Lobby #4 (In C For Two Virgins)
3. True Affection
4. The Night Josh Tillman Came To Our Apt.
5. When You're Smiling And Astride Me
6. Nothing Good Ever Happens At The Goddamn Thirsty Crow
7. Strange Encounter
8. The Ideal Husband
9. Bored In The USA
10. Holy Shit
11. I Went To The Store One Day

Father John Misty swoim wiernym fanom na nowy krążek kazał czekać prawie trzy lata. Joshua Tillman jest szerzej znany w świecie folku jako były perkusista grupy Fleet Foxes oraz twórca wielu solowych płyt. Do kolekcji jego dzieł dołączyło właśnie kolejne, o którym będzie dzisiejszy tekst.

Debiutanckie "Fear Fun" było wypełnione po brzegi nastrojowymi kompozycjami, idealnymi na spokojne wieczory przy kubku gorącej herbaty. Na swojej drugiej płycie artysta dalej trzyma się takiej stylistyki, jednak wyraźnie da się odczuć, że utwory mają w sobie więcej mocy i wyrazistości. Joshua Tillman odważniej korzysta z instrumentów (większy udział mają tutaj elektryczne gitary), tworząc bardziej zauważalne aranżacje. Przyznam, że zrecenzowanie pierwszej płyty Amerykanina sprawiło mi niemałą trudność i po napisaniu tekstu musiałam od niej nieco odpocząć. Na "I Love You, Honeybear" dużo łatwiej rozróżnić poszczególne kompozycje i słuchacz nie odczuwa znużenia spowodowanego monotonnością materiału. Jednak rewolucji brzmienia tutaj nie doświadczymy. To jednak wciąż muzyka antyradiowa i odcinająca się od komercji - idealna dla bardziej wymagających słuchaczy. Jednak po ponad roku przerwy w ramach odświeżenia sobie tego materiału sięgnęłam po niego ponownie i bez żadnej presji mogłam poczuć jego magię i niezwykły klimat. Jeśli chodzi o brzmienie, na debiucie dało się odczuć dominację folk rocku, natomiast najnowszy krążek to już wędrówka po różnych gatunkach, artysta nie raczy nas wyłącznie balladami.


Nie da się oprzeć wrażeniu, że płyta jest tematycznie związana z uczuciami artysty do swojej niedawno poślubionej żony i widać to już w pierwszym utworze - tytułowym "I Love You, Honeybear". Utrzymana w średnim tempie kompozycja ma w sobie dawkę melancholii i niesie ze sobą duży ładunek emocjonalny. Wokalista z żarliwością i przejęciem śpiewa o swoich uczuciach i nie sposób przejść obojętnie obok tych deklaracji. Utrzymane w podniosłym tonie "Chateau Lobby #4 (In C For Two Virgins)" może pochwalić się iście filmową aranżacją, którą budują trąbki oraz instrumenty smyczkowe. Trzecie na liście "True Affection" może zaskoczyć. Dlaczego? Muzyk postanowił nieco poeksperymentować, czego dowodem jest ten synthpopowy kawałek, który wita nas nieco połamanymi dźwiękami, a później jest już bardziej poukładany. To dość przyjemna pozycja, w której świetnie wypada śpiewający falsetem artysta. Mniej zapadającemu w pamięć, zwiewnemu i powoli snującemu się "The Night Josh Tillman Came To Our Apt." brakuje jakiegoś mocniejszego momentu. Okraszony uroczymi chórkami utwór "When You're Smiling And Astride Me" to kolejna dawka miłosnych wyznań, jednak temat ten został przedstawiony w prosty i nieocierający się o infantylizm sposób, dzięki czemu słucha się tej płyty bardzo dobrze.

Akustyczne rejony odwiedzamy w "Nothing Good Ever Happens At The Goddamn Thirsty Crow", gdzie akustyczna gitara i smyczki są tłem dla przesiąkniętego goryczą tekstu. Do grupy piosenek, które dostrzega się dopiero po jakimś czasie, można zaliczyć również "Strange Encounter". To, co odróżnia ją od swojej poprzedniczki, to użycie elektrycznej gitary i obecność chórków nadających całości harmonii. Ale następujące po niej "The Ideal Husband" ma w sobie dużo więcej energii. Sporo się tutaj dzieje (od strony muzycznej i wokalnej), a na koniec jesteśmy raczeni emocjonalną końcówką. "Bored In The USA" to dość gorzka kompozycja, która na początku może wydawać się klasyczną balladą na fortepian i głos, jednak należy się tutaj skupić na warstwie tekstowej. Artysta wylicza różne problemy XXI wieku i podkreśla beznadziejność obecnych czasów. Prosta aranżacja sprawia, że ironiczny tekst jeszcze mocniej trafia do świadomości słuchacza. Bardzo wysoki poziom reprezentuje również "Holy Shit" (utwór napisany w dniu ślubu artysty). Siła tej kompozycji tkwi w prostym, ale niezwykle urzekającym podkładzie muzycznym i ciekawym tekście. Wieńczące płytę "I Went To The Store One Day" to kolejna spokojna, dość senna i nostalgiczna pozycja.

Byłam ciekawa, jakie brzmienie zaprezentuje Joshua Tillman na nowym albumie. Artysta pozostał w podobnych klimatach, jednak da się tutaj wyczuć duży postęp i rozwój artystyczny. Utwory są ciekawsze i chce się do nich częściej wracać niż to było w przypadku debiutanckiego albumu. Amerykański muzyk nie potrzebuje szerokiego grona producentów i chwytliwych refrenów, by zwrócić uwagę słuchacza. Siła tej muzyki tkwi w prostocie i z pełnym przekonaniem mogę Wam polecić "I Love You, Honeybear".

Ocena: 7/10

3 komentarze:

  1. hej na www.listamegaprzebojowalicia.bloog.pl jest nowe notowanie serdecznie zapraszam do głosowania :) nie znam nikogo takiego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Słuchałam tej płyty ze dwa razy i przyznam, że spodobała mi się. A najbardziej kompozycja Holy Shit.

    Nowe wydanie muzycznego magazynu "MadHouse" na The-Rockferry.blog.onet.pl. A w nim artykuły m.in. o Lauryn Hill, Kelly Rowland, Christinie Aguilerze, Edzie Sheeranie i Arctic Monkeys.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajna recenzja. Ja przyznam się nie kojarzę tego artysty.

    Jest już nowe wydanie POUR THE MUSIC. Serdecznie zapraszam.
    http://pour-the-music.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń