Archiwum

Recenzja albumu Patricka The Pana "...niczym jak liśćmi"

1. Zdejmij. Wyłącz. Zobacz.
2. Space, 1961
3. #idiots
4. Pikselove
5. Dare
6. Niedopowieści
7. The Ballad Of An Elephant
8. 52
9. Lewiwa
10. Lunatique
11. I Know How Am I Going To End


26-letni Piotr Madej, który ukrywa się pod pseudonimem Patrick The Pan, dwa lata temu zatrząsł polskim rynkiem muzyki alternatywnej. Nagrywając swój pierwszy album zaszył się na dwa miesiące w swoim pokoju. Sam napisał, zaaranżował i dopieścił każdy utwór. Materiał okazał się na tyle dobry, że przyniósł mu niemałą sławę i mnóstwo pochlebnych opinii ze strony krytyków, a to zaowocowało podpisaniem kontraktu z wytwórnią Kayax. Jego drugie dzieło powstało więc już w standardowych warunkach studyjnych, ale ponownie bez pomocy producenta - nad całością po raz kolejny czuwał on sam. O ile pierwszy krążek stworzył nad jego osobą niemałą aurę tajemniczości, o tyle jego najnowsze dzieło już nieco więcej nam o nim mówi.

Ten niesamowicie utalentowany krakowianin zadebiutował krążkiem intrygującym i brzmiącym cudownie niepolsko. I mam tu na myśli nie anglojęzyczne teksty piosenek, ale ich wspaniałą oprawę - "Something Of An End" brzmi jakby wyrwane z dyskografii Damiena Rice'a czy Sigur Rós. Ascetyczne, minimalistyczne i pełne liryzmu kompozycje udowadniały, że nie potrzeba wielkich środków, aby zainteresować słuchacza. Płyta urzeka swoim nostalgicznym klimatem, ale zarazem skrywa w sobie wiele ciekawych smaczków. Jej następczyni miała swoją premierę w maju tego roku, ale w dźwięki "...niczym jak liśćmi" postanowiłam zagłębić się dopiero teraz. Stylistyka, w jakiej obraca się Piotrek idealnie wpasowuje się w jesienny klimat. Artysta na drugiej płycie robi krok naprzód i rozwija swoje brzmienie. Proste melancholijne granie zostało urozmaicone mocniejszymi gitarami, jazzem, elektroniką i psychodelią. Krótko mówiąc, skromność kompozycji z debiutu została zastąpiona bardziej rozbudowanymi aranżacjami, które trudniej zaszufladkować.


Artysta czerpie to co najlepsze z twórczości grupy Radiohead, której jest wielkim fanem. Doskonale słychać to już w pierwszym utworze, który nie pozostawia słuchacza obojętnym. Na "Zdejmij. Wyłącz. Zobacz." składają się bardzo tajemnicze i nieco niepokojące dźwięki sygnalizujące nam, że mamy do czynienia z nie byle jakim materiałem. Po tak hipnotyzującym wstępie przechodzimy w mniej eksperymentalne "Space, 1961". Kompozycja wolno płynie swoim nurtem i charakteryzuje się dość minimalistycznym podkładem okraszonym przeróżnymi przeszkadzajkami. Radioheadowe "#idiots" przynosi nieco rockowego i gitarowego grania, ale lekko jazzowa końcówka stanowi niemałe zaskoczenie oraz dowód na wszechstronność Piotrka. Urokliwe, oparte na akustycznych dźwiękach "Pikselove" chwyta za serce i z minimalistycznej ballady przeradza się w tętniącą życiem kompozycję. Potężnie brzmiące "Dare" poraża mocną aranżacją i stanowi jeden z najjaśniejszych punktów na płycie. Melancholijny, lekko ospały wokal Piotrka kontrastuje tutaj z art rockowym, pompatycznym podkładem.

Najbardziej wybijającym się trackiem na albumie są singlowe "Niedopowieści" nagrane w duecie z Dawidem Podsiadło. Ta harmonijna kompozycja charakteryzuje się zwracającym uwagę, odrobinę radiowym refrenem, ale zarazem zawiera w sobie dawkę psychodelii. Całość ozdabiają dęciaki i niebanalna warstwa tekstowa. Wrażliwcy z pewnością zadowolą się folkowym "The Ballad Of An Elephant", a fani umiejętnie wykorzystanej elektroniki powinni rzucić uchem na niebanalne "52". Na ten wielowarstwowy utwór składają się niepokojący klimat, mroczne dźwięki kojarzące się ze stylistyką Woodkida, odrobina rockowego pierwiastka, a nawet taneczne motywy, przez co w efekcie obcujemy z akustyczną balladą podaną w niekonwencjonalny sposób. Na początku trudno się z tą pozycją oswoić, ale naprawdę warto dać jej szansę. W delikatnym "Lewiwa" muzyk ponownie romansuje z jazzowym klimatem, tworząc mocno jesienny utwór. Na początku ospałe i dość ponure "Lunatique" zostaje złamane ostrymi riffami i takie zdecydowane granie utrzymuje się już do ostatnich taktów. Zjawiskowe "I Know How Am I Going To End" to proste, ale bardzo efektowne połączenie dźwięków fortepianu, smyczków i niewymuszonego wokalu, które stanowi pomost między nowym a poprzednim krążkiem Patricka The Pana.

Patrick The Pan to kolejna postać polskiej sceny muzycznej, której poczynania warto śledzić. Młody artysta zdobywa serca słuchaczy przemyślanymi, niesamowicie ujmującymi kompozycjami jakże różnymi od tych pojawiających się w radiu. Krążkiem "...niczym jak liśćmi" Piotrek podniósł sobie poprzeczkę jeszcze wyżej, ale jestem przekonana, że z takim talentem i takimi inspiracjami czeka go pełna sukcesów muzyczna przyszłość.

Ocena: 7/10

4 komentarze:

  1. Byłam na jego koncercie, na openerze dwa lata temu i było bardzo sympatycznie. Muszę nadrobić nowy krążek, bo w tym roku jakoś o nim zapomniałam, a z tego co piszesz, wnioskuję, że nowy materiał jest jeszcze lepszy od pierwszej płyty.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie często sięgam po polską muzykę, ale ten album 'łyknęłam' od razu. Ciekawszy niż debiut. Zaskoczył mnie duet z Dawidem.

    Nowa recenzja na http://the-rockferry.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć Ewelina :)
    Naprawdę super, że nie trzeba przetrzaskiwać setek stron z muzyką, żeby znaleźć dobrą muzykę, bo ona jest tu, o właśnie, za rogiem :) Artystę odkryłem na LP3, a ta płyta będzie idealna na jesienne wieczorki :p
    Fajny styl, od razu mi się tu spodobało, dodaję do polecanych :D
    Zapraszam http://lechartz.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie znam ani artysty ani albumu, ale to już druga tak pozytywna recenzja, którą czytam, że z chęcią zabiorę się za ten album :)

    przepraszam, że przez kilka miesięcy nie komentowałam, przez studia na nic nie miałam czasu, a teraz stopniowo nadrabiam posty na blogach. W końcu przeczytałam wszystkie posty z Twojego bloga (uznałam, że bez sensu komentować, szczególnie że albo ich nie znałam albo nie miałam nic do powiedzenia) :) Teraz myślę, że będę czytać już w miarę regularnie :)

    OdpowiedzUsuń